Oswajałam moje dzieci z książkami od samego początku. Dobrym startem były książeczki kąpielowe, gwarantujące bezpieczeństwo przy zabawie. Potem była kolej na książeczki tekturowe, obrazkowe. Współgrały one doskonale z nauką podstawowego słownictwa. Miały też tę zaletę, że ilustracje pozbawione tekstów, inspirowały mnie do opowiadania rozmaitych historyjek. Dzięki temu, odczuwały w nich zawsze świeżość i nowość.
Pierwszymi książkami z tekstem były typowe bajeczki i wierszyki. I tu muszę się zatrzymać, by złożyć ukłon mistrzowi – Janowi Brzechwie. Królował u nas niepodzielnie. Mieliśmy swoją listę przebojów, a niekwestionowanym hitem pozostał do końca "Stryjek".
"Miał stryjek pod Gródkiem Chałupę z ogródkiem. „Dużo z tym zachodu, Dosyć mam ogrodu!” I wszystko, co miał, to Zamienił na auto. Zyskał wiele-mało, Dobrze mu się działo."
Wiersze interpretowaliśmy na tysiące sposobów, żywo gestykulując. Dzięki temu dzieci uczyły się ich na pamięć bardzo szybko. Książki z wierszami Jana Brzechwy zostały zdarte do cna, i jako sentymentalna pamiątka, nadal stoją na półce.
Lata przedszkolne córek i synów upłynęły na czytaniu baśni Braci Grimm, Andersena oraz mitów, legend I baśni innych kręgów kulturowych. Córki lubiły baśnie rosyjskie, ze względu na powtarzające się w fabułach sekwencje zdarzeń. Myślę, że dawało im to poczucie bezpieczeństwa i ograniczało strach o los bohaterów. Natomiast synowie, przez kilka miesięcy nieustannie domagali się baśni japońskich. Nie były one wolne od przemocy, ale każdorazowo, zdarzenia takie były wyjaśnione. Uzasadnienia zazwyczaj dotyczyły honoru lub pomszczenia pamięci przodków. Potem zapragnęli baśni angielskich, które porównać można do opowieści z dreszczykiem. Czytając je, zastanawiałam się czasem, czy pominąć pewne fragmenty. Szczęśliwie biblioteczka powiększała się o kolejne pozycje i mogłam zaproponować coś nowego. Czytałam im również przy posiłkach, szczególnie przy kaszy, co z uśmiechem wspominają do dziś.
Pokaźny zbór książek dla dzieci, skłonił mnie i córkę do zorganizowania biblioteki na użytek dzieci z naszej kamienicy. Bibliotekę nazwałyśmy "Sowa" i regał z książkami opatrzyliśmy stosownym szyldem. Mali czytelnicy przychodziły do nas wypożyczać książki, dosłownie w kapciach. Córka recenzowała dzieciom poszczególne pozycje i rekomendowała do wypożyczenia najlepsze. Dla dzieci była to ciekawa zabaw, a ja patrzyłam na to z wielką przyjemnością.
Nadszedł czas szkoły i wtedy to dzieci samodzielnie wybierały książki w księgarni i bibliotece. O wyborze decydowała, w pierwszej kolejności, okładka i szata graficzna. Książka musiała być atrakcyjna wizualnie. Kolejnym etapem selekcji była postać bohatera. Musiał być wyrazisty, o indywidualnych cechach, musiał zainteresować. Pozwalałam im na całkowicie suwerenne decyzje, bo moją intencją było zaprzyjaźnić dzieci z książkami, chciałam, by ich pragnęły, i by spełniały ich oczekiwania. Uważałam, że jeśli ten etap przejdziemy pomyślnie, to w przyszłości zaowocuje to miłością do książek, do tego będą świadome swojego gustu. Moja rola ograniczyła się do taszczenia siatek z książkami i do czytania na głos. Często miało to formę pikniku. Na kocu kładłam przekąski i książki wypożyczone z biblioteki. Dzieci ustalały ich kolejność czytania. Wtedy pokochały takich bohaterów jak: Krecika Millera, Tygryska Janosha i Findusa Nordqvista.
Potem nadszedł czas na dłuższe fabuły, gdzie ilustracja stawała się dodatkiem do tekstu. Wtedy podpowiadałam im co warto wybrać. Dzieci z przejęciem słuchały przygód Czarnoksiężnika z krainy Oz, Pipi Pończoszanki, Mikołajka, Geronima Stiltona, małych detektywów Lessiego i Mai, czy bohaterów „ Serii niefortunnych zdarzeń”. To były pozycje, które mogłam czytać córkom i synom. Ostatnią serią, którą czytałam im do poduszki, był Harry Potter.
Potem musieli czytać samodzielnie. Najchętniej sięgali po komiksy, i z obowiązku po lektury szkolne. Synowie gustowali w encyklopediach ilustrowanych, wszelkiego typu, co niezmiernie mnie dziwiło, a dziewczyny pozostały przy książkach fabularnych. Jaki będzie efekt kształcenia czytelniczego, okaże się, gdy będą dorośli.
Felieton napisany dla Guliwera, czasopisma o książkach dla dzieci , 2018
Comments